sobota, 19 maja 2018

Niecodziennik kulturoznawczy, cz. 7


CZĘŚĆ 7 - „Delta”, reż. Kornél Mundruczó, Niemcy/Węgry, 2008

Węgierska wioska, gdzieś przy rozlewisku rzeki. Właśnie po wielu latach wrócił do niej Michaił. Swoje pierwsze kroki kieruje do domu, gdzie mieszka jego matka. Tam poznaje swoją siostrę, o której istnieniu nie miał pojęcia. Jest to jedyna osoba w okolicy, która wita go przyjaźnie. Matka oraz jej kochanek informują go, że nie znajdzie u nich miejsca do mieszkania. Mężczyzna postanawia zatem zamieszkać nad rzeką, w starej chacie swojego ojca, a w międzyczasie budować swój własny dom, z dala od brzegu, na samym środku rzecznej delty. W realizacji planu pomaga mu siostra, zafascynowana bratem, widząca w nim nadzieję na lepsze życie.

Budowa idzie powoli. Oboje tworzą najpierw długi podest, deska po desce, następnie ramy domu, konstrukcję dachu, tymczasowo mieszkając razem w jednej chacie. Fakt ten nie umknął mieszkańcom wioski. Chociaż milczą, to bacznie się im przyglądają, a ich głosem staje się ojczym dziewczyny, sugerujący wprost, że nie będą spali jak rodzeństwo, a jak świnie. I chociaż Michaił z siostrą są dobrzy, a przynajmniej neutralni wobec innych, zapraszając wszystkich nawet na kolację, to jednak mieszkańcy wiedzą, że nie wolno tolerować takiego bluźnierstwa. A do bluźnierstwa z całą pewnością doszło, w końcu on jest obcy, całkiem przystojny, do tego ma pieniądze, a ona jest młoda, ładna i naiwna. Tak być nie może.

A tymczasem między rodzeństwem wytwarza się dziwna relacja. Relacja, która zaczyna ich łączyć, wykracza poza ramy brat-siostra, choć nie jest to powiedziane ani ukazane wprost. Przez wiele lat nie znali się, praktycznie nie wiedząc o swoim istnieniu, aż gdy nagle się poznali, jakby zapłonęła mała iskierka. Iskrzy, delikatnie, ledwie wyczuwalnie, ale jednak, gdy milczą spoglądając sobie w oczy. Iskrzy, gdy jedno błędnie śledzi kroki drugiego. Pozostają domysły, czy ujęcie nóg, gdy dziewczyna wspina się na palce, żeby dosięgnąć do wyższego od niej mężczyzny, to zwykłe objęcie czy ukryty poza kadrem pocałunek? To zwyczajna troska o najbliższą osobę czy grzech, który musi zostać zniszczony, póki jest na to czas?

„Delta” zachwyca i przeraża. Zachwyca przede wszystkim oszczędnością. Niesamowite bogactwo emocji zostało przedstawione przy pomocy bardzo oszczędnej warstwy słownej i ledwie kilku, powtarzających się obrazów. Wszyscy bohaterowie filmu wypowiadają w sumie raptem kilkadziesiąt zdań, ale wydaje się, że to i tak za dużo. Czym jeszcze zachwyca? Krajobrazami jak z pasteli czy akwareli; raczej brzydkim niż ładnym horyzontem, z deltą rzeki, poprzecinaną trzcinami i szuwarami. Do tego portem rzecznym i portową knajpą, bardziej przypominającą melinę. Wieje smutkiem, przygnębieniem, melancholią i morską bryzą. Ale w tym smutku jest coś pociągającego, coś paradoksalnie pięknego. No i zachwyca specyficzna, nietypowa, wręcz dziwna, ale przyciągająca, dziewczęca uroda głównej bohaterki.

A czym przeraża? Przede wszystkim postaciami drugoplanowymi. Tą bezkształtną masą składającą się ze zmęczonych, przykrych, nieszczerych, ogorzałych gęb, z których każda jakby opowiadała inną, przykrą historię swojej doli i niedoli. Przeraża jak w tej masie, w tych mordach, ukazani zostali ludzie prawdziwi, realni. Ludzie, którym nie w smak jest szczęście innych, ich bogactwo, chęć prowadzenia dobrego, przyjemnego życia. Ludzie, którzy z kieliszkiem wódki w jednej ręce, a z nożem w drugiej, pójdą bronić ludzkiej godności, nawet kosztem utraty własnej.

Komu bym polecił? Miłośnikom mocnych, psychologicznych dramatów. Takich, które jeszcze na długo zostają w pamięci. Także miłośnikom oszczędnych form wyrazu, którzy wolą mniej, a dosadniej. Również tym, którzy lubią spokojną, powolną akcję, gdzie pomiędzy scenami można znaleźć chwilę na przemyślenia i złapanie oddechu, wstrzymanego w tym gęstym, przesiąkniętym emocjami powietrzu.

Orsolya Tóth, Félix Lajkó, "Delta", 2008



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz