niedziela, 13 maja 2018

Niecodziennik kulturoznawczy, cz. 4


CZĘŚĆ 4 - "Kalwaria", reż. John Michael McDonagh, Irlandia/Wielka Brytania, 2014

Niewielkie miasteczko położone gdzieś na dalekiej prowincji zielonej Irlandii, spowite lekką, lecz wszechobecną mgłą. Miejsce z pozoru spokojne, ciche, gdzie żadne problemy nie docierają. Niespodziewanie ten spokój zostaje przerwany, a wszystko to za sprawą mężczyzny, który podczas spowiedzi wyjawia księdzu swoją największą tajemnicę...

„Kalwaria” jest filmem nietypowym. Już w początkowej scenie widz zostaje poinformowany o tym, co będzie głównym tematem całości. Oto podczas spowiedzi dobroduszny ksiądz, ojciec James Lavelle (w tej roli charyzmatyczny i niesamowity Brendan Gleeson), słyszy coś, czego nigdy by się nie spodziewał. Jeden z wiernych informuje go, że wiele lat temu był często gwałcony przez jednego z księży. Nie ma zamiaru informować o tym policji ani swoich bliskich, cały ciężar przerzucając na ojca Lavella, z którym wchodzi w układ – dokładnie w niedzielę za tydzień spotkają się na plaży, by mógł samodzielnie wymierzyć sprawiedliwość zabijając dobrego księdza, co ma być karą dla całego Kościoła.

Ojciec Lavelle ma siedem dni, by dowiedzieć się kim jest jego przyszły oprawca i uratować siebie oraz jego, przed popełnieniem jednego z największych grzechów. Dotarcie do celu okazuje się być bardzo trudnym zadaniem, gdyż miasteczko pełne jest silnych i niezależnych indywidualistów, którzy z wielu powodów odłączyli się od religijnej wspólnoty i mogliby chcieć się zemścić. Jednakże śledztwo księdza nie przynosi mu odpowiedzi na zadane przez siebie pytanie, co więcej, na jaw wychodzą coraz bardziej skrywane problemy tej niewielkiej społeczności. Społeczności, która w skondensowany sposób obrazuje problemy zarówno współczesnych ludzi, jak i samej instytucji Kościoła.

Wykreowane postacie są wyraziste, pełne życia, z krwi i kości. Każdy z bohaterów ma swoje własne tajemnice, lęki, niepokoje i nałogi. Każdy jest nonkonformistą, a ojca Lavella traktują nie jako duchowego przywódcę, lecz jako zwykłego sąsiada, który posiada trochę specyficzną profesję. Sam ojciec Lavelle nie odstępuje wyrazistością od pozostałych mieszkańców. Chociaż jest księdzem, nie posiada swojego „stada”, którego prowadzi i pilnuje. Jest raczej bacznym obserwatorem coraz bardziej przygnębiającej rzeczywistości. Panująca w mieście atmosfera sprawia, że jego łagodność powoli odsuwa się na drugi plan, a on sam bierze udział w bójce oraz coraz chętniej sięga po kieliszek. Mimo tego jego wizerunek nie traci na tym, co więcej, Lavelle staje się swego rodzaju Mesjaszem, który być może poświęci swoje życie za ludzkość. Ten element wywyższenia duchownego jest dodatkowo wzmocniony – głównych mieszkańców, którzy cały czas otaczają księdza, jest dwunastu, analogicznie do liczby apostołów.

„Kalwaria”, wbrew pozorom, nie jest zwyczajnym kryminałem. Początkowo narzucony wątek okazuje się być nicią, która przeplatając się przez inne wątki podkreśla ich znaczenie. Tak naprawdę obraz ten można odczytać jako komentarz do obecnej sytuacji, w jakiej znajduje się Kościół. Wierni powoli porzucają religię lub zmieniają ją na inną, bardziej wygodną, księża niemalże masowo oskarżani są o pedofilię, a do tego dochodzi wieloletnia, kulturowo-obyczajowa stagnacja. Tematy te, chociaż ciężkie i niewygodne, dominują w całym filmie, chociaż jest to dominacja lekko ukryta. Dzięki temu, że widz bez przerwy towarzyszy dobremu duchownemu, zauważa że jego kalwaria, męka jaką przeżywa, jest odkupieniem win za wszystkich. Jeden za wszystkich. Niestety, nikt nie jest za jednego.

Film McDonagha zniewala. Oglądając go można odczuć ten ciężar, jaki niesie ze sobą ojciec Lavelle, to napięcie związane z misją, by ocalić siebie i ludzi w swoim otoczeniu, nawet wtedy, gdy oni tego nie chcą. Każda minuta osiada w umyśle widza, wraz z całym swoim ładunkiem, aż ostatecznie, po kulminacji, nie można oderwać wzroku od czarnego ekranu. „Kalwaria” okazuje się być czymś więcej niż zwykłym filmem. Staje się traktatem filozoficznym o kondycji współczesnego Kościoła. Traktatem bardzo trudnym w odbiorze, ale również bardzo ważnym i potrzebnym.

Komu bym polecił? Fanom dobrego, mocnego kina psychologicznego. Do tego wszystkim, którym nie obce są bieżące wydarzenia społeczne i religijne. I tym, którzy są za Kościołem. Lub przeciwko niemu. Bo nie ma chyba drugiego takiego filmu, który z jednej strony pokazuje jak okropną i paskudną instytucją stał się Kościół, a z drugiej próbuje pokazać, że są też dobrzy, prawdziwi księża z powołaniem, żyjący z ludźmi i dla ludzi. 

Brendan Gleeson, "Kalwaria", 2014



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz