środa, 16 maja 2018

Niecodziennik kulturoznawczy, cz. 5


CZĘŚĆ 5 - „Good bye, Lenin!”, Wolfgang Becker, Niemcy, 2003

Rok 1989, NRD, Berlin. W mieście zaczynają się protesty ludności, a w nich, w roli biernego uczestnika, bierze udział Alex Kerner. Jego wzrok przykuwa młoda, atrakcyjna dziewczyna. Nieoczekiwanie naprzeciw protestującym wybiega milicja, chcąca rozpędzić tłum. Alex próbuje wyrwać się do nieznajomej, w pośpiechu pytając o jej imię. Gdy brutalność milicji przybiera na sile, stara się uwolnić z atakujących go rąk. Tę scenę obserwuje przypadkiem jego matka, znacząca osobistość w lokalnym aparacie partyjnym. Przerażona omdlewa, a Alex trafia do więzienia. Niedługo później zostaje wypuszczony, ze względu na śpiączkę, w którą zapadła jego rodzicielka. I choć lekarze nie rokują dobrze, po 8 miesiącach pani Kerner wybudza się. Pozorny happy end może zamienić się w tragedię. Matka jest słaba, najmniejszy szok może ją zabić. A przecież nie wie o tym, że choć zasnęła w komunistycznej NRD, obudziła się w wolnych Niemczech...

Przez 8 miesięcy wydarzyło się wiele. Oto z władzy odszedł Sekretarz KC, mur berliński przestał istnieć, z ulic zniknęły sierpy i młoty, odbyły się pierwsze wolne wybory, a sklepy zapełniły się dobrobytem z Zachodu. Wydawać by się mogło, że oto zaczęło się nowe, cudowne życie! Ale przecież zdrowie ukochanej matki jest najważniejsze, a skoro leży przykuta do łóżka, można przywrócić komunizm specjalnie dla niej. Tylko ograniczyć go do jednego pokoju. Może jeszcze namówić sąsiadów na małe, „partyjne” urodziny. I spreparować program telewizyjny tak, żeby kochana mama widziała propagandowe wiadomości, a nie amerykańskie seriale. Ale co zrobić, gdy matka zauważa, że blok, który widzi przez okno, właśnie jest przyozdabiany wielką reklamą Coca-Coli, a kolega z partii, a jednocześnie sąsiad z góry, wyjątkowo głośno słucha zachodnich programów?

Film, mimo że nie jest arcydziełem, jednocześnie nim jest. Ot, paradoks, jakich było wiele w komunistycznym świecie. Mamy kochającego syna, który przejmuje się zdrowiem matki i specjalnie dla niej nagina rzeczywistość, angażując w to propagandowe przedstawienie coraz więcej osób. Ale przecież to wszystko w słusznej sprawie. Niemalże ideowej! Ale cała ta otoczka, tak misternie tworzona, zaczyna się sypać niczym mur. W końcu matka wyjdzie z domu, a wówczas, nieuświadomiona co się dzieje, zobaczy przelatujące nad nią popiersie Lenina, czule pozdrawiającego ją ręką, jakby chciał się ten ostatni raz pożegnać. Ale kłamstwo musi trwać dalej, ile będzie trzeba. Prawda, Towarzysze?

„Good bye, Lenin!” to film wielowymiarowy. Jeden zauważy w nim komedię, Bo czy nie jest zabawnym fakt, że trzeba na siłę odtworzyć świat, który już bezpowrotnie przepadł? Poszukiwać starych mebli, ulubionej kawy, której już nie ma w sklepach, czy ogórków, których nikt już nie kupuje? Inna osoba z kolei zauważy dramat. Dostrzeże ślepe zapatrzenie człowieka w świat, który go otacza. Tak ślepe, że każda zmiana może dosłownie zabić. Tym gorzej, jeśli zapatrzonym się jest w niedoskonały system polityczny, z niedoskonałą gospodarką i brakiem poszanowania dla obywateli. Jeszcze inny widz powie, że owszem, to dramat, ale jeszcze głębszy. W końcu nie da się żyć na pograniczu dwóch światów, dwóch filozofii, dwóch skrajnych i nienawidzących się ideologii, bo to musi mieć fatalne skutki na życie rodzinne. W końcu wszyscy chcą żyć tu i teraz, a nie tam i wtedy. A ja do tego wszystkiego dodałbym, że jest to film głęboko filozoficzny. Opowiada o marzeniach, a marzeń jest tu wiele. Od tych prostych, jak zostać astronautą czy filmowcem, przez poważniejsze, jak miłość do matki, straconego ojca czy dziewczyny, która dzięki przemianom ustrojowym może pozostać w kraju, a nie musi wracać do Związku Radzieckiego. Aż do marzeń o idealnym życiu w idealnym świecie. Nawet mimo tego, że ten idealny świat wygląda dla każdego inaczej.

Wydaje mi się, że my, jako Polacy, powinniśmy odnaleźć w tym filmie sporo interesujących fragmentów. Wielu z nas żyło w tamtych czasach, zarówno tuż przed, jak i tuż po transformacji ustrojowej. Niektórzy pamiętają tamte wydarzenia. Ale co najlepsze, na pewno większość pamięta tamte ubrania oraz wystrój – ulic czy mieszkań. Więc do chwilowych uśmiechów i gorzkich, ciężkich przemyśleń dołączy jeszcze nostalgia. A to już całkiem ciekawe połączenie.

Komu bym polecił? Tym, którzy chcieliby wrócić do lat młodości i dzieciństwa. W końcu NRD nie różniło się wówczas od Polski aż tak bardzo. Także tym, którzy chcieliby zobaczyć jak wyglądały te chwile przed i po upadku Żelaznej Kurtyny. Do tego tym, którzy cenią sobie głębszy, dodatkowy przekaz, a nawet kilka, przeplatanych ze sobą. No i miłośnikom kina historycznego. Ostatecznie to jednak historia z minionej epoki, z minionego wieku.

Daniel Brühl, Katrin Saß, Czułpan Chamatowa, 
Maria Simon, "Good bye, Lenin!", 2003


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz