CZĘŚĆ 5 - „Good bye, Lenin!”,
Wolfgang Becker, Niemcy, 2003
Rok 1989, NRD, Berlin. W mieście
zaczynają się protesty ludności, a w nich, w roli biernego
uczestnika, bierze udział Alex Kerner. Jego wzrok przykuwa młoda,
atrakcyjna dziewczyna. Nieoczekiwanie naprzeciw protestującym
wybiega milicja, chcąca rozpędzić tłum. Alex próbuje wyrwać się
do nieznajomej, w pośpiechu pytając o jej imię. Gdy brutalność
milicji przybiera na sile, stara się uwolnić z atakujących go rąk.
Tę scenę obserwuje przypadkiem jego matka, znacząca osobistość w
lokalnym aparacie partyjnym. Przerażona omdlewa, a Alex trafia do
więzienia. Niedługo później zostaje wypuszczony, ze względu na
śpiączkę, w którą zapadła jego rodzicielka. I choć lekarze nie
rokują dobrze, po 8 miesiącach pani Kerner wybudza się. Pozorny
happy end może zamienić się w tragedię. Matka jest słaba,
najmniejszy szok może ją zabić. A przecież nie wie o tym, że
choć zasnęła w komunistycznej NRD, obudziła się w wolnych
Niemczech...
Przez 8 miesięcy wydarzyło się
wiele. Oto z władzy odszedł Sekretarz KC, mur berliński przestał
istnieć, z ulic zniknęły sierpy i młoty, odbyły się pierwsze
wolne wybory, a sklepy zapełniły się dobrobytem z Zachodu. Wydawać
by się mogło, że oto zaczęło się nowe, cudowne życie! Ale
przecież zdrowie ukochanej matki jest najważniejsze, a skoro leży
przykuta do łóżka, można przywrócić komunizm specjalnie dla
niej. Tylko ograniczyć go do jednego pokoju. Może jeszcze namówić
sąsiadów na małe, „partyjne” urodziny. I spreparować program
telewizyjny tak, żeby kochana mama widziała propagandowe
wiadomości, a nie amerykańskie seriale. Ale co zrobić, gdy matka
zauważa, że blok, który widzi przez okno, właśnie jest
przyozdabiany wielką reklamą Coca-Coli, a kolega z partii, a
jednocześnie sąsiad z góry, wyjątkowo głośno słucha zachodnich
programów?
Film, mimo że nie jest arcydziełem,
jednocześnie nim jest. Ot, paradoks, jakich było wiele w
komunistycznym świecie. Mamy kochającego syna, który przejmuje się
zdrowiem matki i specjalnie dla niej nagina rzeczywistość,
angażując w to propagandowe przedstawienie coraz więcej osób. Ale
przecież to wszystko w słusznej sprawie. Niemalże ideowej! Ale
cała ta otoczka, tak misternie tworzona, zaczyna się sypać niczym
mur. W końcu matka wyjdzie z domu, a wówczas, nieuświadomiona co
się dzieje, zobaczy przelatujące nad nią popiersie Lenina, czule
pozdrawiającego ją ręką, jakby chciał się ten ostatni raz
pożegnać. Ale kłamstwo musi trwać dalej, ile będzie trzeba.
Prawda, Towarzysze?
„Good bye, Lenin!” to film
wielowymiarowy. Jeden zauważy w nim komedię, Bo czy nie jest
zabawnym fakt, że trzeba na siłę odtworzyć świat, który już
bezpowrotnie przepadł? Poszukiwać starych mebli, ulubionej kawy,
której już nie ma w sklepach, czy ogórków, których nikt już nie
kupuje? Inna osoba z kolei zauważy dramat. Dostrzeże ślepe
zapatrzenie człowieka w świat, który go otacza. Tak ślepe, że
każda zmiana może dosłownie zabić. Tym gorzej, jeśli zapatrzonym
się jest w niedoskonały system polityczny, z niedoskonałą
gospodarką i brakiem poszanowania dla obywateli. Jeszcze inny widz
powie, że owszem, to dramat, ale jeszcze głębszy. W końcu nie da
się żyć na pograniczu dwóch światów, dwóch filozofii, dwóch
skrajnych i nienawidzących się ideologii, bo to musi mieć fatalne
skutki na życie rodzinne. W końcu wszyscy chcą żyć tu i teraz, a
nie tam i wtedy. A ja do tego wszystkiego dodałbym, że jest to film
głęboko filozoficzny. Opowiada o marzeniach, a marzeń jest tu
wiele. Od tych prostych, jak zostać astronautą czy filmowcem, przez
poważniejsze, jak miłość do matki, straconego ojca czy
dziewczyny, która dzięki przemianom ustrojowym może pozostać w
kraju, a nie musi wracać do Związku Radzieckiego. Aż do marzeń o idealnym życiu w idealnym świecie. Nawet mimo tego, że ten idealny
świat wygląda dla każdego inaczej.
Wydaje mi się, że my, jako Polacy,
powinniśmy odnaleźć w tym filmie sporo interesujących fragmentów.
Wielu z nas żyło w tamtych czasach, zarówno tuż przed, jak i tuż
po transformacji ustrojowej. Niektórzy pamiętają tamte wydarzenia.
Ale co najlepsze, na pewno większość pamięta tamte ubrania oraz wystrój –
ulic czy mieszkań. Więc do chwilowych uśmiechów i gorzkich,
ciężkich przemyśleń dołączy jeszcze nostalgia. A to już
całkiem ciekawe połączenie.
Komu bym polecił? Tym, którzy
chcieliby wrócić do lat młodości i dzieciństwa. W końcu NRD nie
różniło się wówczas od Polski aż tak bardzo. Także tym, którzy
chcieliby zobaczyć jak wyglądały te chwile przed i po upadku Żelaznej Kurtyny. Do tego tym, którzy cenią sobie głębszy,
dodatkowy przekaz, a nawet kilka, przeplatanych ze sobą. No i
miłośnikom kina historycznego. Ostatecznie to jednak historia z
minionej epoki, z minionego wieku.
Daniel Brühl, Katrin Saß,
Czułpan Chamatowa,
Maria Simon, "Good bye, Lenin!",
2003
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz