sobota, 27 maja 2017

Plac zabaw

Dawno nic nie pisałem, chociaż zarówno wydarzeń, jak i tematów, było aż nadto. Czas nadrobić, lecz póki co chciałem przedstawić jeden ze swoich wierszy. Pewnego razu, po spotkaniu z przyjaciółmi, wracałem do domu późnią nocą. Zrobiłem sobie skrót, mianowicie przeszedłem przez plac zabaw. Zatrzymałem się na nim na parę chwil. Spojrzałem na tę szarą jeszcze trawę, kilka rozrzuconych zabawek i 5 minut później już miałem gotowy materiał. Oto on, jak zwykle depresyjny i pełen melancholii.


"Plac zabaw"

Na placu zabaw jest pusto.
Szare trawy porastają resztki piasku.

Nikt się już nie huśta,
Z huśtawki zostały tylko łańcuchy;
Można się na nich powiesić.

Karuzela zrobiła swój ostatni obrót
I zardzewiała,
Z powyginanymi siodełkami.

Nie słychać już gwaru i śmiechu.

Zjeżdżalnia smętnie wyszczerzyła
Porozrywane blachy,
A konik wpadł chyba w depresję;
Leży jakiś złamany,
Jakby przygnębiony.

W piaskownicy pełnej mułu
Leżą dziecięce grabki,
Plastikowe staruszki
Z ostatnim, chwiejącym się zębem.

Nikt już się nie schowa na drzewem.
Nie zagra w klasy czy w berka.

W gonitwie od kołyski do trumny
Pominęliśmy pewien znaczący epizod.



czwartek, 11 maja 2017

"Był chyba maj..."

Maj. Lubiłem zawsze ten miesiąc. To w maju zaczyna się szereg wydarzeń kulturalnych. Dla przykładu Kraków - liczne koncerty, Czyżynalia (do niedawna jeszcze na terenie nieczynnego lotniska na Czyżynach - pięknie wtedy było... To uczucie, gdy wówczas siedziało się w nocy na przystanku, w tym jakże obcym miejscu, tak daleko od krakowskiego rynku i od ulicy Wielopole, gdzie poznałem jeden z najfajniejszych hosteli. Teraz mieszkam blisko tego przystanku, a cała oklica, ta bliższa i dalsza, przestała być nieznaną. Kraków bardzo się zmniejszył, odkąd tu zamieszkałem), Noc Synagog, Noc Muzeów (jedna z kilku krakowskich nocy, tuż obok Nocy Teatrów moja ulubiona).

Noc Muzeów zawsze miała w sobie coś magicznego. Pamiętam swoją pierwszą Noc Muzeów, gdy z dziewczyną, jej koleżanką, koleżanką jej koleżanki i naszymi znajomymi ze studiów pojechaliśmy do Wrocławia. Szybko oddzieliliśmy się od grupy, spotkaliśmy też naszego wykładowcą z UŚa, z którym mieliśmy mieć następnego ranka zajęcia. A to niefart, że na te zajęcia nie dotarliśmy! Wrocław był wtedy wyjątkowy. Nieoczekiwanie nie wróciliśmy na poranne zajęcia, a w najlepsze korzystaliśmy z ostatnich minut doby hotelowej, w wynajętym przez nas pokoju w hostelu.

Inną Noc Muzeów, którą wspominam bardzo dobrze, była ta w Krakowie. To był początek naszej krakowskiej przygody, która trwa już, z przerwami, 6.5 roku. Czegóż człowiek chciał wtedy więcej? Ukochana kobieta, ukochane miasto, ukochane muzea... Moja dusza romantyka i kulturoznawcy się cieszyła.

Maj. Cudowny maj. Szkoda, że ten tegoroczny jest taki ponury. Pogoda nie jest taka, jak być powinna, dotychczasowa, majowa beztroska poszła w świat. Z pewnością jeszcze wróci, ale sentymenty już nie pozwolą mi cieszyć się tym majem tak, jak kiedyś. To przykre, że życie potrafi się tak bardzo zmienić w parę chwil. A może to tylko wina mojej wrodzonej melancholii? Przecież z własnej winy wpakowałem się w Weltschmerz, niczym ten gamoń Werter. Może, skoro jest nowy maj, w nowym świecie, warto coś zmienić? Tylko, kurwa, jak?


Obiecałem wrzucać tutaj różne rzeczy, nie tylko swoje, godne pożałowania, myśli. Dziś będzie zatem wiersz, własnego autorstwa. I pewna piosenka.



"Jestem Werterem"

Prowokuję życie do zrobienia jeszcze paru kroków.
Dwa do przodu,
Trzy w bok
I jeszcze pięć wstecz.
Jedyne na co natrafiam to burza,
Sztorm szalejący w czerwonej klatce.

Zdarza się, że klatka przecieka,
Brunatną cieczą zalewając cały świat.
Mój świat.

Niedoskonały w swoim istnieniu.
Nieistniejący w swojej doskonałości.

W klatce tłamszą się emocje i nastroje:
Smutek, apatia i melancholia
Wymieszane ze sobą w różnym stopniu.

Jestem Werterem szukającym swojej Lotty.
Szkoda, że nikt nie wie,
Jak opuścić Weltschmerz.



Teraz coś radośniejszego, dla odmiany.

niedziela, 7 maja 2017

Niespokojnie spokojna dusza

Grill. Wydarzenie jakich było i będzie wiele. Ot, grupka znajomych, a bywa, że i nieznajomych, spotyka się na działce, by zjeść coś dobrego, napić się czegoś dobrego i pośmiać się, w mniej lub bardziej wybredny sposób. Dziś było inaczej. Dlaczego?

Po 1 - Czuć upływający czas. Młodzieńcze szaleństwa przy grillu, morzu wypitych piw, spalonych kiełbasach i tańcach na dachu, zastąpione zostały spokojem, kulturą i elegancją. Spokojne przygrywanie na lirze korbowej i gitarze, ciche, spokojne śpiewy, dobre mięso i wykwintne kiełbaski, niespiesznie przysmażane na niewielkim żarze, a do tego butelczyna dobrego, 7-letniego rumu, popijanego niewielkimi łykami. Chyba za bardzo chcieliśmy dogonić śmierć, poczuliśmy jej oddech i przystopowaliśmy. A już na pewno dojrzeliśmy. I choć dowcip dalej ten sam, ciężki, momentami toporny, często wulgarny, to jednak mimo wszystko łagodniejszy. A i stół... Niegdyś sprzątało się będąc już pijanym. Dziś na 2 godziny przed końcem imprezy było już posprzątane.

Po 2 - Czas, ale nie ten życiowy, a zwykły; klasyczny rozkład doby. Minęły chyba już te lata, gdy siedziało się do bladego świtu, będąc na skraju "trzeźwości". Z całą pewnością duchem każdy chciałby jeszcze się pobawić, jak "za młodu" (jakże dziwnie to brzmi mając lat 20 z hakiem). Dziś już nikt nie mówi, patrząc na zegarek, że jeszcze młoda godzina, choć wskazówki sugerują, że o tej porze normalni ludzie już dawno śpią. Czy to źle? Trudno ocenić.

Po 3 - Coraz bardziej człowiekowi zależy na tym, żeby byli jego przyjaciele. Nie jest ważne ile kto przyniesie alkoholu czy jedzenia. Ważne jest, że najbliższe osoby przyszły. Że chcieli poświęcić swój wolny czas właśnie dla nas, z nami go spędzić. Ważne jest, że te kilka-, kilkanaście lat znajomości jest nadal żywe, rozwija się. 

Jestem szczęśliwy. Chociaż dzisiaj, chociaż te kilka godzin. Jestem szczęśliwy, że te kilka najbliższych mi osób (choć nie wszyscy dali radę) przyszło właśnie dla mnie. Że to w naszym niewielkim, dosyć hermetycznym, gronie zechciało spędzić ten majowy weekend. Mogę mówić, że nienawidzę ludzi, ale muszę przyznać, że bez tych kilku osób nie byłoby mnie. Wszak dom bez jednej części fundamentów w końcu runie.

Dziękuję Wam za miły wieczór. Idealny. Czuję, że zasnę dziś spokojnie. W końcu, po raz pierwszy od naprawdę dawna.

A że sen może przynieść niespokojne wizje? Nic to. Może po takim dniu jednak sen też będzie dobry? Może w tym śnie rodzina będzie w końcu spokojna o mój los? Może coś miłego mi się nareszcie przyśni? Może oczy, te zielone oczy rudowłosej flecistki w końcu spojrzą na mnie łaskawie i z jakimś minimalnym uczuciem? Może skończą się te mary senne, o własnym pogrzebie, o krwi zalewającej mi twarz, o moich najgłębszych lękach i demonach. O śmierci. 

Księżyc dziś ładnie świecił. Zbliża się do pełni. Ja tymczasem zbieram się do snu, pełen nadziei, że moja boska Luna pobłogosławi mi dziś. Szkoda by było zepsuć sobie noc po tak wspaniałym dniu.

A jeśli to jest tylko sen i jeszcze się nie obudziłem?

Niech to szlag...