niedziela, 7 maja 2017

Niespokojnie spokojna dusza

Grill. Wydarzenie jakich było i będzie wiele. Ot, grupka znajomych, a bywa, że i nieznajomych, spotyka się na działce, by zjeść coś dobrego, napić się czegoś dobrego i pośmiać się, w mniej lub bardziej wybredny sposób. Dziś było inaczej. Dlaczego?

Po 1 - Czuć upływający czas. Młodzieńcze szaleństwa przy grillu, morzu wypitych piw, spalonych kiełbasach i tańcach na dachu, zastąpione zostały spokojem, kulturą i elegancją. Spokojne przygrywanie na lirze korbowej i gitarze, ciche, spokojne śpiewy, dobre mięso i wykwintne kiełbaski, niespiesznie przysmażane na niewielkim żarze, a do tego butelczyna dobrego, 7-letniego rumu, popijanego niewielkimi łykami. Chyba za bardzo chcieliśmy dogonić śmierć, poczuliśmy jej oddech i przystopowaliśmy. A już na pewno dojrzeliśmy. I choć dowcip dalej ten sam, ciężki, momentami toporny, często wulgarny, to jednak mimo wszystko łagodniejszy. A i stół... Niegdyś sprzątało się będąc już pijanym. Dziś na 2 godziny przed końcem imprezy było już posprzątane.

Po 2 - Czas, ale nie ten życiowy, a zwykły; klasyczny rozkład doby. Minęły chyba już te lata, gdy siedziało się do bladego świtu, będąc na skraju "trzeźwości". Z całą pewnością duchem każdy chciałby jeszcze się pobawić, jak "za młodu" (jakże dziwnie to brzmi mając lat 20 z hakiem). Dziś już nikt nie mówi, patrząc na zegarek, że jeszcze młoda godzina, choć wskazówki sugerują, że o tej porze normalni ludzie już dawno śpią. Czy to źle? Trudno ocenić.

Po 3 - Coraz bardziej człowiekowi zależy na tym, żeby byli jego przyjaciele. Nie jest ważne ile kto przyniesie alkoholu czy jedzenia. Ważne jest, że najbliższe osoby przyszły. Że chcieli poświęcić swój wolny czas właśnie dla nas, z nami go spędzić. Ważne jest, że te kilka-, kilkanaście lat znajomości jest nadal żywe, rozwija się. 

Jestem szczęśliwy. Chociaż dzisiaj, chociaż te kilka godzin. Jestem szczęśliwy, że te kilka najbliższych mi osób (choć nie wszyscy dali radę) przyszło właśnie dla mnie. Że to w naszym niewielkim, dosyć hermetycznym, gronie zechciało spędzić ten majowy weekend. Mogę mówić, że nienawidzę ludzi, ale muszę przyznać, że bez tych kilku osób nie byłoby mnie. Wszak dom bez jednej części fundamentów w końcu runie.

Dziękuję Wam za miły wieczór. Idealny. Czuję, że zasnę dziś spokojnie. W końcu, po raz pierwszy od naprawdę dawna.

A że sen może przynieść niespokojne wizje? Nic to. Może po takim dniu jednak sen też będzie dobry? Może w tym śnie rodzina będzie w końcu spokojna o mój los? Może coś miłego mi się nareszcie przyśni? Może oczy, te zielone oczy rudowłosej flecistki w końcu spojrzą na mnie łaskawie i z jakimś minimalnym uczuciem? Może skończą się te mary senne, o własnym pogrzebie, o krwi zalewającej mi twarz, o moich najgłębszych lękach i demonach. O śmierci. 

Księżyc dziś ładnie świecił. Zbliża się do pełni. Ja tymczasem zbieram się do snu, pełen nadziei, że moja boska Luna pobłogosławi mi dziś. Szkoda by było zepsuć sobie noc po tak wspaniałym dniu.

A jeśli to jest tylko sen i jeszcze się nie obudziłem?

Niech to szlag...

2 komentarze:

  1. Te śpiewy to do końca takie ciche nie były :D
    Ale to był wspaniały czas :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oby więcej takich. Raz na jakiś czas przyda się każdemu z nas taki czas beztroski :)

      Usuń