środa, 17 stycznia 2018

"Korona królów", czyli o co chodzi z tymi Piastami

Od Nowego Roku internet co rusz huczy o "Koronie królów", nowym serialu, zrealizowanym dla TVP. Huczy z wielu powodów. Bo brzydki, bo zakłamany, bo z ukrytą, prorządową propagandą, bo aktorzy za sztuczni, bo to wcale nie wygląda jak polska "Gra o Tron"... Z kulturoznawczego obowiązku postanowiłem coś o tym serialu napisać. Co ja o nim myślę. Bo choć TVP unikam, to jednak serial ów od samego początku oglądam.

A dlaczego oglądam? Ano, historię mamy przepiękną. Niezwykle bogatą i barwną, choć często tragiczną. A historię, zwłaszcza swojego kraju, warto znać. I też ze względu na swoje zainteresowania, tak historią ogółem, jak i bardziej szczegółowo średniowieczem, skusiłem się na ten tytuł. "Korona królów" opowiada historię życia i panowania Kazimierza Wielkiego, sięgając tym samym czasów, które darzę osobistą sympatią. Bo to dzięki Kazimierzowi możemy dzisiaj podziwiać kilkanaście pięknych zamków, lepiej lub gorzej zachowanych, znajdujących się na mojej ukochanej Jurze. Więc oglądam. Już 11 odcinków za mną. 

Czy rzeczywiście jest biednie? Trudno mi powiedzieć. Widzę piękne komnaty zamku Bobolice, stylizowanego na XIV-wieczny Wawel, widzę piękne stroje, ładnie wykonane. Widzę dobrze dobraną scenografię. Nie jest źle. A że się ludziom nie podobała korona Władysława Łokietka? Że niby tekturowa? Fakt, może nie była zbyt wyszukana, jak na królewską głowę, ale w końcu szanowny Łokietek występował w zaledwie 4-5 odcinkach, po czym zmarł, by po kolejnych 6 odcinkach udać się na wieczny spoczynek w Katedrze. Czy warto było tworzyć koronę jak najlepszą, jak najpiękniejszą, żeby król nosił ją... no, może w 3 scenach? Można ten minus wybaczyć.

Aktorzy... Tu jest różnie. Początkowe odcinki trąciły teatralną manierą, doskonałą na deski sceny, do występu na żywo, a nie do serialu. Aldona trąciła dziecinnością, Łokietek żywcem przypominał Papcia Chmiela, biskupi kojarzyli się z sitcomowymi pijaczynami, a rycerze nieudolnie naśladowali swoich giermków. Przyczyną tego było chyba przymusowe dokręcanie, na szybko, pierwszych odcinków, z nową wersją scenariusza. Albo też aktorzy czekali aż król umrze, bo z czasem się wyrobili. 
Kazimierz wygląda tak, jak można sobie go wyobrazić, patrząc na 50-złotowy banknot i odejmując mu 40 lat. Czuć od niego surową potęgę, która jeszcze się zaostrzy, ale też bije od niego dobro. Powstaje ładny kontrast, przez który można tego aktora polubić. Swoją drogą śmieszy mnie, że aktor grający króla ma na nazwisko... Król. No, coś w tym jest.
Jadwiga, matka Kazimierza... Zdecydowanie nie chcę mieć takiej teściowej. Silna, potężna kobieta, z wielkimi ambicjami i surowym wyrazem twarzy. Bardzo dobra kreacja statecznej matrony, która choć sympatii nie zbiera, to zamiast niej człowiek odczuwa respekt.
Siostry Kazimierza, Kunegunda i Elżbieta. Kolejny dobry kontrast. Niespełniona księżna Kunegunda, z lekkim szaleństwem w oczach, a przeciwko niej kreująca się na dwulicową Elżbieta, królowa węgierska. Między tymi paniami jeszcze zagrzmi. Oby mocno, bo jest potencjał na szalenie interesujący konflikt.
No i moi ulubieńcy, Litwini. Księżna Anna Aldona, pierwsza żona Kazimierza. Niesamowicie krytykowana przez publiczność. Ja jednak ją lubię. Jest zadziorna, kiedy trzeba ma w oczach kurwiki, jawnie przeciwstawia się obyczajom chrześcijańskim, pyskuje królowej... Barwna to postać, może nieco mniej, niż w rzeczywistości była, ale barwna. Tak jak jej brat, Olgierd.
Książę Olgierd, w serialu jak na razie tylko szwagier Kazimierza, historia już wie, że z czasem stanie się ojcem naszego Władysława Jagiełły. Widać, że to swój chłop, poczciwie mu z oczu patrzy. I biskupowi odpowie dowcipem, i królową Węgier zauroczy, i z Kazimierzem stanie do pojedynku, i spisek węgierski ujawni. Interesująca postać, bezapelacyjnie.
No i kucharka, też Litwinka. Równie zadziorna i swojska, co reszta rodaków.

Na plus oceniam też to, że Węgrzy często mówią po węgiersku, a Litwinom zdarzy się po litewsku. Na minus, że niezbyt często. Aldona, jak podają kronikarze, nigdy nie nauczyła się polskiego, podejrzewam zatem, że jej kucharka czy czarownica także.
W właśnie, czarownica. Bardzo mnie cieszy, że tak stacja, będąca obecnie w bardzo religijnych rękach, pozwoliła na tak liczne wątki pogańskie. Bo w końcu Litwa na początku XIV wieku była jeszcze pogańska. Tedy mamy w serialu czarownicę, czy też bardziej guślarkę, Egle, będącą jednocześnie wierną dwórką Aldony, parającą się co jakiś czas zaklęciami, wróżeniem z ognia, z kłosów, itp. Duży plus. Mamy też odwołania do bałtyckich bogów. Aldona podczas jednej z wróżb zauważa w ogniu boginię śmierci, Giltine, a kucharka zaklina się nie tylko na Boga chrześcijan, ale także na Perkunasa. Nawet ta Aldona, przechrzczona na Annę, cały czas nosi na szyi pamiątkę z Litwy, wisiorek w kształcie węża-boga wód, Zaltisa.

Podsumowując, "Korona królów" nie jest taka zła, jak na początku ją opisywano. Jeśli ktoś lubi historię, chciałby ją lepiej poznać, dowiedzieć się czegoś, to serial polecam. Polecam też tym, którzy lubią takie powiastki historyczne. A że nie wygląda jak "Gra o Tron"? Bo i "Grą o Tron" nigdy nie miała być. Ktoś puścił plotkę, że to będzie porównywalna produkcja, a prosty lud uwierzył, szerząc tę plotkę jeszcze dalej. I tym samym poszła w świat zła opinia, że dziadostwo, bieda i doły z mułem. Ale czy można porównywać serial produkowany przez stację prywatną, z wielomilionowym budżetem, z serialem produkowanym przez stację państwową, w dodatku bardzo chętnie bojkotowaną, z pieniędzy wielokrotnie mniejszych? Czy można porównać serial fantasy, na podstawie książki fantasy, z serialem historycznym, opartym o kroniki? Czego się spodziewano po tym serialu? Armii nieumarłych maszerującej na Wawel? Smoka Wawelskiego, dosiadanego przez zmartwychwstałą po kilkuset latach Wandę? Już jeden smok w polskim serialu był. Wystarczy. Więc może, że Gniezno przerobią na Winterfell, a Kraków stanie się Królewską Przystanią? To jak porównywać Słońce z Księżycem i ubliżać mu, że nie świeci równie mocno, nie grzeje, a w ogóle jest brzydki i siedzi na nim nie pięknolicy Jamie Lannister, tylko nasz ogorzały Twardowski.

Swoją drogą, po 10 odcinkach w końcu zakończył się w serialu wątek Zachów, rodu węgierskiego, wymordowanego po nieudanej próbie zemsty Felicjana Zacha, niedługo po gwałcie, którego dokonał nasz Kazimierz na młodziutkiej i pięknej Klarze Zach. Wątek fascynujący, nie mniej potraktowany po macoszemu. Ale Węgrzy pamiętają. I nie zapomną.